W zamierzchłych czasach podchwyciłam gdzieś powiedzenie „in vino veritas” i stosowałam je jako przyprawę dodającą smaku (czy raczej smaczku) każdemu kieliszkowi wypełnionemu rubinową cieczą. A może nawet jako usprawiedliwienie, kiedy ciecz spożywałam sama. No bo przecież, poza oczywistą przyjemnością płynącą z miękkiego zapadania się w nieświadomość, alkoholowa sesja prowadziła też do samopoznania. Czyż nie? Tak przynajmniej lubiłam to sobie tłumaczyć.Niedługo potem, gwałtownie dotarło do mnie drugie dno tej maksymy. Prawie jakby ktoś z hukiem postawił kieliszek do góry nogami – na znak jakiejś małej rewolucji dziejącej się w jego głowie.
***
Właściwie dopiero na studiach dostałam od losu szansę, żeby aż z tyloma, tak różnymi od siebie osobami, wejść wspólnie w stan słodkiego znieczulenia. Kieleccy studenci plus paru sentymentalnych absolwentów – tworzyliśmy piękny miszmasz osobowości, poglądów i planów na przyszłość, który miał właściwie tylko jeden wspólny mianownik: chęć do tego, by się sponiewierać, póki mamy na to czas. Gdzieś pod skórą czuliśmy, że trzeba go wykorzystać jak najszybciej, najmocniej, do bólu. Nie każdy z nas wiedział, co stanie się za te parę lat, ale póki dano nam możliwość życia złudzeniem, zachłystywaliśmy się, lejąc je sobie nawzajem do gardeł, wdychając z oparami, popijając litrami wody i wydalając z potem.Wolność, dekadencja. Szumna pieśń młodości o niezniszczalności. Za hajs ze stypendium baluj.
Fajnie było, co Ci będę mówić. Sam wiesz. A jak nie wiesz, to i tak Ci tego nie opiszę słowami. Nie jestem Bukowskim.
Po kilku historiach, kiedy to będąc pod wpływem, udostępniłam mniej cywilizowane zakamarki swojej osobowości tym, co nigdy nie powinni mieć do nich dostępu… zmieniłam taktykę. W końcu z niektórymi z nich miałam spędzić jeszcze kilka lat na tych samych korytarzach. Trzeba było zachować choćby pozory poukładania. Z resztą – alkohol nigdy nie smakował mi w takich ilościach. Wino przestaje pieścić język po trzecim kieliszku, piwo po drugiej butelce, wódka nie pieści nigdy. Po wódce pieścimy się sami. Żadna strata.
Nauczyłam się więc czerpać nową przyjemność z obecności alkoholu w towarzystwie. Kiedy oni pogrążali się w procentów odmęty, ja zachowywałam względną świadomość i obserwowałam. Wyciągałam wnioski. Na temat swoich znajomych, na temat ludzi ogółu. Generalnie odkryłam znaną od wieków prawdę, że nie poznasz nikogo w 100 procentach, dopóki się z nim nie napijesz.
Niektórzy mówią, że po alkoholu jesteśmy boleśnie szczerzy, bo nie dajemy rady kontrolować kreatywnego procesu tworzenia kłamstw. Ani nie mamy siły dłużej podtrzymywać masek. Inni twierdzą, że to kwestia zwiększenia poziomu odwagi i zobojętnienia na konsekwencje. A prawda, jak to prawda, pewnie leży gdzieś pośrodku, z podartymi rajstopami, rozmazanym makijażem, bez telefonu.Widziałam grzeczne dziewczynki, które w soboty robiły rzeczy, za które w niedzielę na pewno nie dostały rozgrzeszenia. Widziałam silnych mężczyzn, którzy rozklejali się jak dzieci, wspominając jedyną miłość swojego życia. Widziałam pary, które ciskały w siebie gromami i starały wzbudzić zazdrość jedno w drugim. Byli też i ci, na co dzień niepozorni, którzy jako jedyni w ogólnym chaosie zachowywali zimną krew, gdy do drzwi pukała policja, a potem organizowali wszystkim transport i ogarniali mieszkanie. Jednym po alkoholu buchały hormony, innym krew z nosa.
Patrzyłam na to wszystko z mieszanką podziwu i zdumienia. A potem stosowałam nowo wyuczoną sztuczkę za każdym razem, gdy poznałam kogoś, kto wydał mi się wyjątkowy.
– Napijesz się ze mną? Zapalisz? – znaczyło tyle, co: otwórz się, pokaż swoją prawdziwą twarz, pokaż co masz w środku, kotku.
I działało. Pryskały złudzenia… albo narastała chemia. Albo – albo.
***
Wiele było nocy, podczas których wpatrywałam się w mętniejące, szkliste oczy znajomych i tych niezbyt znanych. Czasem z rozbawieniem, czasem ze znużeniem. Aż przyszedł wieczór, w którym ponad zmęczonym tłumem napotkałam coś, co złamało schemat. Coś, co sprawiło, że w środku niemal podskoczyłam.
Do ściany przyszpiliło mnie tak samo trzeźwe i ostre, tak samo oceniające spojrzenie…
Fenomen grupowych popijaw zawsze mnie fascynował. I te pijackie zwierzenia, nikomu niepotrzebne do szczęścia. No, ale ja jestem abstynentką i nigdy nie przepadałam za przesiadywaniem na imprezach, na których tylko ja miałam trzeźwy wgląd w całą sytuację :D.
Przecież to doskonała zabawa! :)
Średnia, bo śmierdzi :D
Wystarczy pilnować, żeby nikt się nad nami nie nachylił ;P
Mi przeszło odkąd z powodów sportowych mialem okresy zupełnej abstynencji. Zobaczyłem na trzeźwo jak wygląda naprawdę „super impreza” i „głębokie rozmowy” i jakoś kolejnym razem już mi się nie chciało tak z nimi tak samo..
Dlatego staram się nie pić przy nieznajomych bo nigdy nie wiadomo jak mój organizm zareaguje. ;))) Tak samo nie lubię imprez firmowych, zwierzy się ktoś, wypłacze a na drugi dzień znienawidzi bo za dużo wiesz. :)
Haha, dokładnie, lepiej chyba udawać że nic nie słyszeliśmy, nic nie widzieliśmy ;)
O tak, chociaż nie wiem czy do nich dotrze że zapomnieliśmy. :)
Abstrakcja jakaś. Sporo pije – co się kończy najwyżej przyjemnym ‚wyjebongo’ na czynniki zwykle stresogenne – jednakże ciężko mi się upić – tym samym, mogę napić się z każdym :D zresztą… i tak nie mam większych tajemnic :D
To chyba najlepszy stan, kiedy nie masz nic do ukrycia przed światem. Jaki spokój ducha to daje!
Dobry tekst do śniadania :-)
P. S. Czy to na końcu to było lustro? :-)
Już śniadanie? Jaki jest u Ciebie dzień? :)
A końcówkę pozostawiam do dowolnej interpretacji. :)
Niedziela rano, jak pisalem tamten koment to wlasnie wstalem o 6 rano i strzelilem male bialko i herbate, potem poszedlem biegac, zrobilem pranie, nabylem tofu i teraz siadam wlasnie do wlasciwego sniadania, za 45 minut wpada po mnie pan taksowkarz i jade odwiedzac jakies zapomniane wykopalisko archeologiczne :D
Jaki healthy lifestyle, aż kłuje w oczy pod tym tekstem :D
pseplasam, ale no… tak juz mam, taki moj idealny dnia początek, jutro sie nie uda, ale moze beda małpy
Nigdy mi się nie zdarzyło zwierzać się po alkoholu (odpukać – bo niegdyś twierdziłam też, że nie płaczę po alko, a jednak mi się przydarzyło ;)), nawet wręcz przeciwnie, jak byłam na imprezie, która nagle zmieniła się w Rozmowy w toku i ludzie przekazywali sobie kolejność w uzewnętrznianiu się jak fajkę pokoju, to gdy nadeszła moja kolej, język zawiązał mi się w większy niż zwykle supeł. Mam za to przyjaciółkę, która z najbardziej hardkorowych spraw zwierza się tylko wtedy, gdy świat zasnuje się różową mgiełką. Najczęściej spotyka mnie to, kiedy jest już czwarta nad ranem, pizga, buty zapadają mi się… Czytaj więcej »
O żesz, też byłam na takiej imprezie z fajką pokoju i rzeczywiście, wyznania szły najcięższego kalibru, ale udało mi się odwrócić uwagę kiedy przyszła moja kolej ;)
Miałam moment rocznej abstynencji, dziwne uczucie, kiedy spędza się sylwestra totalnie na trzeźwo. Ale serum prawdy działa, dlatego najlepiej jak najszybciej je wytańczyć.
Jakby tak się zastanowić, poprzedniego sylwestra też spędziłam bez grama alkoholu ;)
To przyczyniło się do wcześniejszego wstania, a spacer 1 stycznia po dużym, ale całkiem pustym i cichym mieście jest rzeczą z kategorii bezcennych. Można się poczuć prawie jak w „Jestem legendą” :)
Będę musiała spróbować! Chociaż mam pecha 1 stycznia jak nie ugryzienie psa, to syn choruje… musze przełamać złą passe :P
Wychodzi na to, że jestem szczerym człowiekiem, bo po alkoholu nie mam jakiś dziwnych akcji, jestem po prostu zabawna (bądź też jestem „miszczem żartufff”) i płaczę o byle co, ale to mam codziennie, nawet bez alko :P Ogólnie to ciężko rozróżnić czy się napiłam czy nie. Jej, jaka ja jestem dobra ! :D
Wyczuwam rozregulowane hormony… albo bycie kobietą :P Jak ja znam te o-byle-co-płacze :)
Mam to po babci, całe życie byłam płaczliwa :P
A wiesz, że ja chyba też po babci? Z resztą, podobno więcej dziedziczymy po dziadkach niż po rodzicach (?!).
z tymi silaczami tak jest- twardy na trzezwo miekki po chlaniu:) pamietam jak moj mąż sie rozkleił bo wypił za duzo i zaczął mi płakac ze teskni (przez telefon). Ja za to mimo tego ze na codzień jestem szczera do bólu i jakos sie z tym nie kryje (ale staram sie ubierac zdania w ladne slowa) po alkoholu mowie wszystko wprost bez ogródek, mając tego pełną świadomość i następnego dnia pamiętając wszystko. Swoją drogą ciekawie jest obserwować ludzi w stanie upojenia kiedy wychodzą ich inne strony…
Ooo, chyba nic tak nie rozbraja jak widok takiego płaczącego siłacza.
Dla nich to pewnie potem życiowa tragedia, że dali się złapać w takim momencie, a ja tam uważam, że raz na jakiś czas łzy dodają mężczyźnie uroku (chociaż urok to trochę złe słowo w tym kontekście, ale chyba wiesz o co mi chodzi :)
wiem wiem :) mężczyzna, który nigdy nie płacze, nigdy się nie rozczula, wręcz mogłabym go nazwać luźno Człowiek S… nagle płacze i się rozkleja- urocze i zabawne zarazem.
Do ściany przyszpiliło mnie tak samo trzeźwe i ostre, tak samo oceniające
spojrzenie… – brzmi jak lustro- raz to widziałam i od tego czasu nie piję do oporu :)
I czyje to było spojrzenie?!
Nie możesz tak po prostu tego nie powiedzieć!
BTW. Masz oczywiście racje, ja również jestem mniej pojąca i często przyglądam się moim znajomym i choć znam ich już naprawdę dobrze, to zawsze mnie coś zaskoczy.
Aż czasem ma się wtedy wrażenie, że to przed oczami, to jakiś serial nie rzeczywistość… :)
Co moje oczy widziały przez 5 lat życia w w akademiku, to widziały…
O akademikach by można napisać serię książek mocniejszą niż Californication ;)
Studia mnie czekają, aż się boję. Póki co cieszę się latami liceum, jednak wiem, że one, w porównaniu do studiów są zabawą w piaskownicy. Alkohol bardzo dużo w nas zmienia, jednak tylko na czas jego działania. Obserwowałaś innych, którzy byli pod wpływem. Pomyśl jednak, co myśli sobie osoba, która patrzyła na Ciebie w takim stanie. Przecież nie tylko Ty mogłaś wpaść na taki pomysł. Pracowałam już w barze i w restauracji – praca wakacyjna nie jest mi obca. Jak dziwnie patrzy się na twarze zanurzone wręcz w alkoholu. A ja byłam trzeźwa, bo w pracy. Zastanawiałam się tylko nad tym,… Czytaj więcej »
Dobrze wiem, co myślały osoby, które patrzyły na mnie :) Dlaczego właśnie przestałam.
Picie w liceum a na studiach to indywidualna sprawa. Wszystkiego chcialam probowac wczesniej i w duzych ilosciach i jak najszybciej. Gdy poszlam na studia to bylam zszokowana, ze sa ludzie, ktorzy zachowywali sie gdyby pierwszy raz ich matka z domu puscila i maja okazje do picia do nieprzytomnosci. Odwlekanie rzeczy, ktore chcemy zrobic i ktore w nas siedza wcale nie jest dobre, bo potem ciezko jest sobie dawkowac, a czlowiek siebie kompletnie nie zna (np. swoich granic).
Czytasz mi w myślach, bo miałam w planach kiedyś o tym napisać.
Też nie jestem fanką odwlekania.
Było fajnie :) jest co wspominać…szkoda tylko że niektórych już nie ma ..
Nigdy nie oceniałam…i nie obchodziło mnie ocenianie.. to dla mnie nie ma znaczenia
Brak oceniania, odporność na ocenę – niełatwa to sztuka.
Wręcz karkołomnie trudna. Ocenianie jest w pewnym sensie cechą przystosowawczą do życia w społeczeństwie i niekiedy bez niego trudnego byłoby się poruszać wśród ludzi. Układamy sobie w głowach drogowskazy z tego, co zaobserwujemy, i już sam fakt dokonywania tej obserwacji wydaje się powodować nakładanie etykiet na obiekty.
Pozbycie się oceniającego spojrzenia to coś nad czym buddyści czy wyznawcy zen pracują lata – podziwiam jeśli przychodzi Ci to ot tak, z marszu :)
Mowa o nieocenianiu w stanie upojenia alkoholowego albo innego to zasadnicza roznica.Jesli nie pilam to nie chodzilam na imprezy na ktorych alkohol lal sie strumieniami.Jesli pilam to do glowy by mi nie przyszlo zeby upic sie na tyle by obserwowac tych bsrdziej pijabych.Od mistrzow zen jestem daleka ba nawet niegodnam ich skarpetek wachac
Ok, tak zrozumiałam przez słowo ‚nigdy’ na początku zdania :)
No co Ty Króliczku – znasz mnie trochę ;) jestem straszny wstydek na trzeźwo ;) czyli niestety ani nie jestem odporna na ocenę (i przeżywam ją mocno…za mocno) a i obrabiać dupy ludziom też lubię ( shame on me) hehe
:) za to po pijaku jestem duszą towarzystwa i wszystko mi lotto ;)
tylko, że dawno już nie piłam hehe
A propos dzikiej młodości to w pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać czy nie mam problemu z tym ..ale skończyły się studia i skończyło się dzikie życie :/
Znam trochę i przy tym drugim ‚trochę’ już wcale bym nie powiedziała, żeś wstydniś :)
A ta końcówka Twoja brzmi jakbyś już siwe włosy liczyła na głowie… weno przestań, bo i ja się poczuję staro :D
Niezły pomysł na obserwację. Mi ostatnio również częściej tak wychodzi, bo okres picia przy każdej okazji, bo trzeba się wyszumieć jakoś mi przeszedł :P
Nastały nowe, lepsze, trzeźwe czasy :D
Lepiej tego nie mogłaś ująć :D
Z morzem specyfików przeróżnych miałam większą lub mniejszą przyjemność. Najczęściej jednak byłam w tych bardziej świadomych i obserwujących i mogę się podpisać pod Twoimi słowami. A mimo tych wszystkich obserwacji to i tak do teraz się zastanawiam, jak to jest, że oprócz zwierzeń na porządku dziennym osób mocniej upojonych stawały się dyskusje na temat polityki i religii, które w 99% kończyły się dziką kłótnią.
No właśnie. Jakby na co dzień mało było polityki i religii wokół…
Oj… Przypomniały mi się studenckie czasy i sytuacje, które wtedy bawiły, a teraz wydają się całkowicie bezsensowne. Chyba każdy musi się sponiewierać. Oby tylko później otworzył oczy. :)
Oby, oby :)
Na szczęście albo u mnie to nie działa, albo nigdy nie byłam tak pijana, chociaż sądząc po moich pijanych studenckich akcjach śmiem twierdzić, że jednak to pierwsze. ;)
A jednak, nie ma mocnych :D
Ciekawią mnie te oczy ;)
Ja mam tak zwaną twardą głowę i ciężko mi odpłynąć na tyle by zrobic coś głupiego. Jedynie gadam więcej. Czasem za dużo.
Czasem ‚zrobić coś głupiego’ = powiedzieć za dużo.
Witaj w klubie. Choć nie do końca wiem, jak to u mnie z gadaniem :) Ale głowę mam mocną. Czasem myślę, że to źle, bo granica jest dalej. Ale… (to wredne, nie?) czasem to fajne uczucie być dużo trzeźwiejszym (i móc nad sobą panować), gdy inni niedomagają.
W każdym razie, odpłynąć mi się nie zdarzyło i nie zdarzy (mam nadzieję!) właśnie dzięki tej mocnej głowie. Bo czasem głupio odmówić, ale we wstawionym towarzystwie łatwiej ominąć kolejkę ;) I łatwiej zapanować nad sobą i tą granicą, której przekroczenie może sporo kosztować.
Gdyby życie było pieprzonym love story, klanem, dlaczego ja i pierwszą miłością w jednym, to na pewno byłoby to trzeźwe, przenikliwe spojrzenie Twojego przyszłego małża! Ale życie to nie bajka, nie drapie nas po jajkach, więc stawiam na Twojego klona – króliczka2;D
Odkąd urwał mi się film wiele lat temu, nie upijam się na imprezach dla zasady. Obudzenie się we własnym łóżku z kołatającymi w głowie myślami typu: co ja tu robię, przecież powinnam leżeć pod ławką na ognisku, nie jest zbyt przyjemne. Ech i ten kac-morderca.
Powiem tyle – życie jest pieprzonym love story :D
Fuck, porzygałam się tęczą :D
ależ Ty dziewczyno masz pióro.
Miło że tak uważasz :) Pracuję nad tym ;)
Lubię sobie wypić, czasem nawet tak do resetu – właśnie po to, by dowiedzieć się więcej o sobie i o innych… Dobry tekst :)
Z całym przesłaniem tekstu się zgadzam, natomiast po przeczytaniu tego poczułam się PRZYSZPILONA DO SIEDZENIA. Bardzo, bardzo, bardzo interesujący sposób pisania. Porozglądam się u Ciebie i czuję, że zostanę na dłużej. Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję, bardzo mi miło.
Rozgość się i czuj jak u siebie :)
Ja akurat najwięcej wypiłam za czasów liceum :) takie u mnie było szybkie dojrzewanie, na studiach już nie miałam na czasu i ochoty :)
Bynajmniej nie tak często i nie w takich ilościach :)